|
|
|
13 listopada 2025 – XXXIII Niedziela Zwykła |
|
Nie muszą to być od razu straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie, ale czujemy się czasem, jakby nasz świat się zachwiał i uciekł nam spod nóg. To, co miało być trwałe, okazało się kruche, to, w czym pokładaliśmy nadzieję, boleśnie nas zawiodło. Nie wszystko można kupić i nie zawsze wystarcza nasza zaradność i inteligencja. Wiara jest poszukiwaniem prawdziwej trwałości. Jest wytrwałym dążeniem, do Tego, który Trwa. Komentarz do pierwszego czytania Bóg mówi przez proroka: „Nadchodzi dzień palący jak piec”. To obraz sądu – momentu prawdy, kiedy wszystko zostanie odsłonięte. Pycha, grzech i nieprawość nie mają wtedy żadnej wartości. Człowiek, który budował życie na egoizmie, na własnej chwale, na krzywdzie innych – stanie się jak słoma wrzucona w ogień. To bardzo mocne słowa, ale potrzebne, bo przypominają nam, że życie na ziemi nie trwa wiecznie i że każdy z nas stanie kiedyś przed Bogiem. Ale proroctwo nie kończy się na ostrzeżeniu. Bóg od razu daje obietnicę: „Dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach”. To zapowiedź Jezusa Chrystusa – prawdziwego Słońca, które rozprasza ciemność i daje życie. Tylko On może uzdrowić nasze serca, nasze relacje, nasze rany wewnętrzne. Zobaczmy kontrast: dla jednych ten dzień jest jak piec, dla drugich jak wschód słońca. To ta sama rzeczywistość, a jednak zupełnie inny skutek. Dlaczego? Bo wszystko zależy od tego, w jakiej postawie człowiek żyje. Pycha zamyka serce na Boga i sprowadza zgubę. Pokora i czczenie imienia Pana otwierają nas na światło, które daje życie i uzdrowienie. Dlatego to proroctwo jest wezwaniem do decyzji. Każdy dzień jest małym „dniem sądu” – mogę wybierać drogę pychy albo drogę oddania Bogu. Mogę żyć tylko dla siebie, albo mogę uznać, że moje życie ma sens wtedy, gdy jest zakorzenione w Nim. Dobra nowina jest taka, że nie musimy czekać na koniec świata, aby doświadczyć „słońca sprawiedliwości”. Jezus już przyszedł, On już wschodzi nad naszym życiem. Każdy, kto otworzy Mu serce, może doświadczyć tego, o czym mówi prorok: pokoju, uzdrowienia, nowego początku. Dlatego dziś Bóg pyta ciebie i mnie: którą drogą chcesz iść? Drogą słomy, którą ogień spali, czy drogą światła, które daje życie wieczne? Jeśli chcesz, aby nad twoim życiem wzeszło to Słońce sprawiedliwości, powiedz dziś Jezusowi: Ty jesteś moim Panem. Tobie oddaję moją pychę i mój grzech. Chcę żyć w Twoim świetle.
Komentarz do drugiego czytania Św. Paweł nie boi się mówić rzeczy prostych i wymagających: „Kto nie chce pracować, niech też nie je”. To zdanie nie jest twardą zasadą bez miłosierdzia, ale wezwaniem do odpowiedzialności. Chrześcijaństwo nigdy nie było religią próżniactwa ani wygodnego korzystania z pracy innych. Paweł sam daje przykład – choć miał prawo oczekiwać wsparcia od wspólnoty, pracował własnymi rękami, by nikomu nie być ciężarem. Chodziło mu o coś więcej niż tylko zarabianie – chodziło o świadectwo. Apostoł pokazuje, że życie Ewangelią wymaga konkretu, wysiłku i uczciwości. To słowo jest bardzo aktualne. Z jednej strony dotyka lenistwa – pokusy, by odsunąć się od odpowiedzialności, żyć kosztem innych, „zajmować się rzeczami niepotrzebnymi”. Z drugiej strony jest zachętą do zdrowej pracy – pracy, która nie niszczy, ale buduje, daje godność i poczucie sensu. Paweł nie potępia tych, którzy nie mogą pracować – chorzy, starsi, potrzebujący zawsze byli otaczani troską Kościoła. On ostrzega tych, którzy nie chcą pracować, choć mogą. Bo próżniactwo zabija człowieka od środka – rodzi plotki, zazdrość, kłótnie i poczucie pustki. Dla nas to fragment o równowadze: chrześcijanin to ktoś, kto potrafi łączyć modlitwę i pracę, życie duchowe i codzienny trud. Takie życie staje się świadectwem wobec świata, bo kiedy inni widzą, że wierzący są pracowici, uczciwi i spokojni, zaczynają się zastanawiać: skąd oni biorą tę siłę? Odpowiedź jest prosta – z Pana Jezusa, którego naśladują. Nie uciekaj od odpowiedzialności. Twoja praca – ta w domu, w szkole, w rodzinie czy zawodowa – może stać się modlitwą i świadectwem. Pracuj ze spokojem i jedz swój chleb z wdzięcznością. A resztę powierz Bogu.
Komentarz do Ewangelii Uczniowie podziwiają piękno świątyni – kamienie, zdobienia, dary. Jezus jednak od razu przenosi ich spojrzenie z tego, co zewnętrzne i przemijające, na to, co wieczne. Mówi wprost: „Przyjdzie czas, kiedy nie zostanie kamień na kamieniu”. To mocne ostrzeżenie: wszystko, co budujemy rękami, choćby było piękne, w końcu przeminie. Trwa tylko to, co jest zakorzenione w Bogu.
Jezus obiecuje coś niezwykłego: „Ja dam wam wymowę i mądrość”. To oznacza, że chrześcijanin nie musi wszystkiego planować i przewidywać – wystarczy ufać, a Duch Święty poprowadzi w odpowiednim momencie. Na końcu pada zdanie, które jest kluczem: „Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”. Nie przez siłę, nie przez spryt, nie przez ucieczkę, ale przez cierpliwą wierność Jezusowi. To słowo jest niezwykle aktualne. Dziś też widzimy wojny, kryzysy, kataklizmy, podziały. I wielu ludzi wpada w panikę albo daje się porwać głosom, które obiecują szybkie i łatwe rozwiązania. Jezus uczy nas patrzeć głębiej: świat będzie się chwiał, ale kto ufa Jemu, nie zachwieje się. Bo On jest skałą, której nie da się zburzyć. Nie żyjmy lękiem przed końcem, ale nadzieją na spotkanie z Chrystusem. Nie pytajmy: „kiedy to nastąpi?”, ale: „czy jestem wierny teraz?”. Bo każdy dzień jest okazją, by wytrwać w miłości, złożyć świadectwo i pozwolić Bogu, by prowadził nas swoją mądrością. Przepalanie globu sumieniem Biblijna metafora dnia, który parzy jak piec, przestała już się nam kojarzyć tylko z dniem ostatnim, z rzeczywistością wyłącznie eschatologiczną. To się może zdarzyć teraz, dzisiaj lub jutro. Dzisiaj już wiemy, że nie tylko ludzie „pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę”, ale tysiące poczciwych osób może stać się „słomą”, którą w ciągu kilku minut strawi ogień rozpalony zawiścią i głupotą terrorystów. Doszczętnym zniszczeniem zagrożone są już nie tylko delikatne korzenie i gałązki żywych organizmów, jak zapowiadał prorok Malachiasz, ale także „ognioodporne” konstrukcje niebotycznych wież World Trade Center, jak dowiódł Osama bin Laden. Do rozniecenia tego ognia w sądnym dla potężnej Ameryki dniu nie potrzeba było ani jednego pocisku, ani jednej bomby, ani jednej zapałki. Wystarczył grzech nienawiści i żądza zniszczenia.
Oprócz ognia, który budzi grozę i sieje zniszczenie, jest jeszcze inny ogień – zbawienny ogień ludzkiego sumienia. To ten ogień, który przyniósł na ziemię Chrystus i tak bardzo pragnął, aby w nas zapłonął. Przepalenie globu sumieniem jest najlepszym zabezpieczeniem ziemi i całej ludzkości przed skutkami sądnego dnia, który „pali jak piec”. To prawda, że proces ten przebiega bardzo wolno i często przypomina pracę mitycznego Syzyfa – wiele wysiłku i prawie żadnych efektów. Dla starożytnych pogan taki fatalizm oznaczał tragedię, sytuację bez wyjścia. W chrześcijaństwie jednak – jak to swego czasu zauważył Stanisław Brzozowski – nie ma miejsca na tragedię. Tragedia według niego to czas przed Chrystusem lub bez Chrystusa. „Chrystus, to świadomość dana ludzkości, że wszystkie zagadnienia są rozwiązalne”. Słusznie więc mówi się, że chrześcijaństwo jest religią „pesymizmu przezwyciężonego”. Chrześcijanom nie wolno założyć rąk i biernie oczekiwać na to, co przyniesie los. Na pomyślną przyszłość, nawet tę eschatologiczną, trzeba pracować „w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy” – tłumaczył św. Paweł pierwszym chrześcijanom z Tesalonik. Zauważmy, że wprowadzając swoich uczniów w zasady życia chrześcijańskiego, Chrystus zaczyna dość pesymistycznie: „podniosą na was ręce i będą was prześladować”, „wydadzą was do synagog i do więzień”, „wydawać was będą nawet rodzice i bracia”, „z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich”. Aż dziw, że mimo tych ostrzeżeń byli tacy, którzy nie przerazili się tym i zaczęli razem z Chrystusem zmieniać świat. Przeciwności losu potraktowali jako „sposobność do dawania świadectwa”. Mieli obietnicę, że „włos z głowy im nie zginie”. I pewnie nie zginął, choćby dlatego, że szybciej spadły im głowy, zanim wypadły włosy (prawie wszyscy zginęli śmiercią męczeńską). Przedtem jednak zdążyli „przepalić sumieniem”, czyli zewangelizować znaczną część ziemskiego globu. Przez swą wytrwałość ocalili swoje i zabezpieczyli nasze życie wieczne. Uświadomili nam, że ani nasz osobisty dzień ostatni, ani faktyczny „koniec świata” nie musi być dla nas tragiczny, choćby dlatego, że na jego horyzoncie ma wzejść „słońce sprawiedliwości”. Antoni Dunajski ...by was nie zwiedziono Fragmenty Ewangelii Łukaszowej, czytane na zakończenie liturgicznego Roku Łukasza, dotyczą spraw ostatecznych. Ze świadectw, do jakich miał dostęp, Łukasz dobiera słowa Jezusa w taki sposób, że Jego proroctwo dotyczące zburzenia Jerozolimy zostaje powiązane z zapowiedzią wydarzeń, jakie poprzedzą ostateczny koniec ludzkiej historii. To pierwsze dokonało się rzeczywiście w 70. r. po Chr., gdy po miesiącach oblężenia przez wojska rzymskie pod wodzą Tytusa Flawiusza – syna cesarza Wespazjana, Jerozolima została zniszczona. Jednak akcent wypowiedzi Jezusa spoczywa na drugim aspekcie – na zapowiedzi kresu dziejów. Czas poprzedzający koniec świata będzie, jak zapowiada Jezus, czasem dezorientacji i wielkiego zwodzenia. Jezus zapowiada nadejście fałszywych mesjaszy, którzy będą się pod Niego podszywać. Będą oni twierdzić, że nie ma innej drogi ocalenia, jak tylko podążać za nimi. Jezus daje dwie wskazówki. Pierwsza, to nie ulec pokusie uzyskania chwilowego poczucia bezpieczeństwa przez dawaniu posłuchu takim fałszywym mesjaszom. Odcięcie się od ich krzykliwych obietnic oczywiście nie wystarczy, dlatego ważna jest też druga wskazówka Jezusa. Trzeba zwrócić się z ufnością ku Niemu i wyzbyć się przez to przesadnego lęku. To oczywiste, że perspektywa społecznego chaosu, a nawet prześladowań, wywołuje niepokój i przygnębienie także u wierzących. Lekarstwem i siłą, by ostać się w takiej sytuacji, jest świadomość Jego obecności. On sam obdarzy swoich uczniów mocą i zdolnością właściwego reagowania na wyzwania nadchodzącego czasu. Będzie to czas pełen dramatycznych wydarzeń, jednak dzięki ponawianej ciągle na nowo decyzji pozostania przy Jezusie i złożenia jedynie w Nim całej swojej nadziei, wierzący będą w stanie ostać się wobec wszystkich trudnych wyzwań. Pociecha, jaką daje Jezus, nie jest jednak zapowiedzią doczesnego przetrwania. Jeżeli Jezus obiecuje ocalenie życia, wskazuje na nadzieję, która przekracza granicę doczesności. Nawet wtedy, gdy ceną opowiedzenia się za Nim miałaby być fizyczna śmierć, prawdziwe życie zostanie ocalone. Ks. Marian Machinek MSF
Sposobność do składania świadectwa Wydawać by się mogło, że obrona wiary i walka w obronie chrześcijańskich wartości to sprawa ludzi zasiadających w parlamencie lub tych, co lubią wychodzić z transparentami na ulice. W rzeczywistości dużo trudniejsze kampanie rozgrywają się w biurach, akademikach i w czasie towarzyskich spotkań, kiedy wiara i wartości wprowadzają towarzystwo w pewne zakłopotanie.
Tak właśnie w zwykłym, codziennym życiu można usłyszeć i poczuć na własnej skórze słowa dzisiejszej Ewangelii: „Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa”. I nie jest to bynajmniej jakaś chwilowa sposobność. Rzecz w tym, że w miarę łatwo jest raz czy drugi przyznać się do wiary, a w konkretnej sytuacji powiedzieć „nie” lub „ja myślę inaczej”. Problem powstaje wtedy, gdy ta konfrontacja jest permanentna. Powraca w ciągłych atakach i złośliwych komentarzach lub skutkuje nieustannym milczeniem czy obojętnością. Zamieszkanie przeradza się wówczas w codzienne piekło, do którego nie chce się po prostu wracać. Patrząc na stan wiary dzisiejszej młodzieży i dylematy dotyczące wierności swoim ideałom, które wielu młodych przeżywa każdego dnia, warto zdawać sobie sprawę, że dla wielu z nich obecność w kościele, spowiedź i Komunia Święta, czy wreszcie czystość przedmałżeńska to niejednokrotnie spore zmagania okupione wyśmianiem lub dziwnymi spojrzeniami ze strony kolegów. I to najczęściej tych, co też uważają się za wierzących. Dariusz Madejczyk MYŚL TYGODNIA
|